Cała przygoda rozpoczęła się gdy mieszkałem z rodzicami w Anglii. Granice były zamknięte, ale ojciec pracował na Uniwersytecie i jakoś się udało wyjechać. Nie było tabunów Polaków na ulicach i bycie z Polski z okresu Solidarności było nawet traktowane jako dobra ciekawostka. Nie było niechęci jak teraz, ani przejawów nietolerancji. Chodziłem normalnie do angielskiej szkoło i w 1990 nastała w mojej podstawówce moda na karty Citadel - Combat. Była to prosta karcianka nieco oparta na zasadach popularnej "wojny". Każda karta miała kilka statystyk, którą się podawało przy wyrzucaniu jej, a osoba z którą się walczyło patrzyła na tą samą statystykę. Wygrywała starcie osoba z większą liczbą.
Karty były ilustrowane pięknie malowanymi figurkami i moim hobby było rozmyślanie nad tym jak ja bym je malował. Ale nigdy nie udało mi się nabyć samych figurek ani farb, czego bardzo żałowałem za dzieciaka. Gdy wróciliśmy do Polski w 1992, zacząłem malować modele. Ale jako że nie byłem bardzo bogatym dzieckiem, a rodzice byli oszczędni, miałem dosłownie kilka farbek i jeden model na 3 miesiące. I zazdrościłem wszystkim moim znajomym modelarzom warunków, ilości materiałów i talentu. A jako 12 latek nie miałem za wielkich zdolności. Ale malowałem i sprawiało mi to frajdę. Pamiętam miga 29 firmy Italieri którego pomalowałem i wystawiony był w moim lokalnym sklepie modelarskim w Hali Olivia w Gdańsku. Podobnie makieta w skali 1:35 z okupowanym domem. Wtedy też zacząłem lubić malowanie jednostek i robienie dioram, chociaż wychodziły tak sobie. Zdjęć z tamtego okresu nie mam żadnych niestety.
Gdzieś w liceum brat zaczął grać w Warhammera RP i FB. Wyszło czasopismo Magia i Miecz gdzie również był dział poświęcony malowaniu figurek. Strasznie się napaliłem i zacząłem zbierać armię Bretonii, która dopiero wyszła. Pamiętam zakup numeru White Dwarfa z łucznikiem i skinkiem. Pamiętam też, że malowałem jednego Knight of the Realma z wielką dokładnością ale nie wiedziałem wtedy do czego służą washe ani że trzeba usuwać linie podziału, ani nakładać podkład na figurki. Zająłem tą figurką 3cie miejsce w konkursie na turnieju w lokalnym Domu Kultury. Jak dziś pamiętam kolory - fioletowo żółto złoty.
Armię Bretonii sprzedałem za karty do Magic the Gathering w sklepie na ulicy Kubusia Puchatka lub Sierotki Marysi w Gdańsku. Generalnie jak wspominam gdzie były sklepy z Warhammerem to nasuwają mi się takie: Sklep w miejscu gdzie teraz jest Solarium Havana we Wrzeszczu, Iskra w Domu Książki (dopiero niedawno splajtowała), Sklep na piętrze dworca głównego w Gdańsku, kolejny w miejscu gdzie teraz jest restauracja 4 strony świata... trochę tego było ale zdecydowanie najwięcej podróży odbywaliśmy na rowerach do Oliwy. Jak już pisałem - potem nadszedł etap na Magica i nie malowałem kilka lat.
Na studiach miałem mały epizod, gdzie kupiłem kilka figurek do LOTR plus gazetkę która wychodziła z kilkoma modelami. Wszyscy pewnie pamiętają. Miałem jeszcze stare farby i coś tam dziubałem, ale raczej był to krótki przerywnik.
Malowaniem poważniej zainteresowałem się już po ślubie, ale o dziwo nie chodziło o żadne Fantasy czy SF. Otóż zacząłem kolekcjonować figurki piłkarzy AC Milan. Dodatkowo kupowałem i sprzedawałem na allegro figurki innych piłkarzy, by nie płacić nic za swoją kolekcję. Po pewnym czasie wychodziły figurki piłkarzy np. w strojach narodowych lub koszulkach innych klubów, niedostępne w trykocie Milanu więc zacząłem je przemalowywać. Dostałem nawet kilka zleceń z zewnątrz na malowanie. Spodobało mi się więc postanowiłem iść dalej. Zrobiłem konwersję ze starych figurek Paula Ince (kosztowała 0,50 GBP) i Michaela Schumachera (seria F1 koło 1GBP) i zrobiłem figurkę Lewisa Hamiltona, którą sprzedałem na ebay za 50 funtów! Wtedy posypało się kilkanaście zleceń.
Potem znowu przerwałem z różnych powodów. Do Warhammera wróciłem przypadkiem...Pewnego dnia pracując stwierdziłem że muszę coś znaleźć dla odprężenia i skoczyłem do Iskry kupić model. Stwierdziłem, że może syna zainteresuję modelarstwem. Kupiłem F22 raptora, który wyszedł beznadziejnie bez aerografu i nawet go nie skończyłem.Tylko kabina wyszła fajnie bo pędzlem małą powierzchnię dało się pomalować. Stwierdziłem że kupię więc coś innego i wybrałem powrót do Bretonii. I jakoś poszło.
Jako że praca stabilna z dochodami pozwalającymi na kontynuuowanie hobby - zaczęło się. I to na poważnie. Uczę się cały czas nowych technik, mam więcej cierpliwości do malowania i poczyniłem zakupy o których kiedyś mogłem ino pomarzyć (aerograf z kompresorem, wycinarka do styropianu, pełno farb, szpachli, narzędzi...). Do tego mój ziom kochany Tomasz otworzył sklep w Gdyni z Warhammerem (gdzie mam nieograniczoną linię kredytową co działa zarówno na moją korzyść jak i niekorzyść ;) ) - nie mogło być lepiej :) I jestem szczęśliwy. Żona toleruje i wspiera, nie marudzi za bardzo na moje zakupy. Umiejętności idą powoli w górę więc się cieszę!
A co do ulubionej figurki - ciężko mi wybrać. Ostatnio uwielbiam Dyniaqi, ale wydaje mi się, że największym uczuciem zawsze darzyłem Green Knighta z Bretonnii. Ot taki mały sentymencik z przeszłości.
Ciekawy wpis, w sam raz do Figurkowego Karnawału Blogowego:
OdpowiedzUsuńhttp://miniwojna.blogspot.com/2014/10/podsumowanie-i-edycji-figurkowego.html
A to tematyka nie jest "ulubiony model" w tej edycji ? :)
OdpowiedzUsuńJest. Ale spóźnialscy nadrabiają łącząc oba tematy.
UsuńZrobiłem aktualizację tego posta. Nie wiem czy to wystarczy ;)
UsuńDzięki za dołączenie, dorzuciłem do podsumowania pierwszej edycji:) Gonzo zapewne wrzuci też do podsumowania pierwszej.
OdpowiedzUsuńI nie trzeba nic nadrabiać - można się dołączyć w dowolnym momencie, pisać tylko o tym, na co ma się chęć.
Dzięki również :) Fajna inicjatywa:)
Usuń